12 godzin
Komentarze: 2
godzina W o 11:20
dziś biegałem jak potłuczony, załatwiałem, kombinowałem, spóźniałem się, nadrabiałem i przede wszystkim wydawałem pieniądze. niestety
plan zajęć troszku skorygowało życie i niektóre rzeczy spadną na głowy innych. stety
1. bieg na Stadion, bo tam kiedyś sobie kupiłem fajowe skarpetki i teraz chciałem takie same, tyle, że ciemniejsze
niestety o 11 życie na Stadionie nie istnieje
nie wiem z kim oni tam handlują, skoro stadionowe godziny szczytu są między 5 i 6 rano :/// przynajmniej tak to wyglądało jak kiedyś wracałem z nocnych ekscesów
2. ze stadionu do taniego xero na Lipowej.
muszę odbić dwie książki, więc spędzam tam uroczą godzinę zastanawiając się, czy napis ZABRANIA SIĘ POWIELANIA MATERIAŁÓW OBJĘTYCH PRAWAMI AUTORSKIMI dotyczy również mnie, czy tylko wszystkich innych. o dziwo nikt z obsługi nie reaguje na tak jawne przestępstwo, więc w spokoju okradam spadkobierców martwych autorów zezując lekko na przystojniejszego z pracujących tam braci
3. odbite książki traszczę do BUWu, gdzie wrzucam do kosza i na długo się żegnam z miejscem, które autentycznie lubię
4. biegnę na górę do Pałacu Kazimierzowskiego a w Pałacu biegę na wysokie drugie piętro. taka alepjska zaprawa. podpisuję umowę o płatnej banicji - jeżeli wrócę przed czasem wyegzekwują ze mnie wszystko to, co zainwestowali. Więc chcąc nie chcąc na jakiś czas jestem tu spalony.
5. krótka wizyta na polonistyce, gdzie oddaję książkę dla koleżanki. Przez ponad rok ją oddawałem, ale dziś się wreszcie udało.
6. szybka teleportacja do IBLu, żeby oddać spiratowaną książkę, odzyskać rewers międzybiblioteczny i rozliczyć się z niego na wydziale. w nagrodę ostatnia dobra kawa z wydziałowego automatu.
7. dziwny epizod w aptece, gdzie panienka z okienka wyśmiewa receptę napisaną przez Grzesia. To co, że nie była profesjonalna, przecież miała pieczątkę. W ten sposób blond piękność pozbawiła mnie ulubionych błękitnych tabletek na uspokojenie :/
8. kupuję bilet do Berlina, jakis dziwny, bo na jednym papierku (zazwyczaj był na dwóch). dopiero później zauważam, że jadę w wagonie bez przedziałów, czyli nie można będzie spać, tylko trzeba będzie pilnować bagazu :///
9. jazda do włoskiego instytutu, w którym całuję biblioteczną klamkę. zostaję z nieoddanym Tondellim i to nie jest dobre. W bibliotece pracuja specyficzna pani, która na osoby przetrzymujące książkę o jeden dzień nasyła kolegów z Camorry :///
10. krótka wizyta w Vero Italia, gdzie fantazjuję na temat pewnych spodni, ale pomimo kuszącej ceny (75,-) udaje mi się ich nie kupić. potem mały nalot na bibliotekę, z której pożyczam JakaJaKayah, żeby pokazać Włochom, co to znaczy dobra muzyka :)
11. w międzyczasie odbywam telekonferencję z Kotem, który okazuje się być cudownym wybawcą i chce mi dać w leasing swoją starą komórę. Niestety mamy blokadę komunikacyjną w postaci mojego Siemensa, któy w tym momencie odmawia jakiejkolwiek współpracy :/// chcąc odreagować stres wchodzę do Galerii Centrum i wychodze z nowymi butami, które fajne są :) w Mercersie Kot oddaja mi ssswój sssskarrrb (hissss prrrreciousssss) a obok siedzi dj Adamus i się wstydzi za swoją chujowa fryzurę
12. po pożegnaniu Kota wracam na Pragę i daję się sfotografować pewnej pani. o dziwo wychodze powabnie, pomimo resztek włosów zmasakrowanych przez czapkę i cokolwiek zgrzebnego odzienia (wszystko co jeszcze jako tako wygląda albo juz leży w wazlice, albo schnie w łazience). wymyślam sprytny plan pojechania do Media Marketu i Go Sport a następnie odebrania garnituru z pralni. Prawie wszystko się udaje, tyle że w autobusie sprawdzam jakie mam gry w moim nowym telefonie i zamiast po Media Marketem ląduję w sercu dzikiego Gocławia :/// z powrotem biegiem do MM, szybkie zapkupy, podobnie w Go Sport (chociaż trochę dłużej, bo pan ochroniarz się uparł, żebym WSZYSTKO zostawił w depozycie) i bieg po garnitur
13. obiad w domu. ostateczny przegląd nominowanej garderoby. umówienie się z Mają, nalot na centrum (z małym opóźnieniem).
w H&M kupuje torbę, biegnę do Majeczki, zgarniając po drodze Greebo
zaplanowana Butelka jest zapchana, więc lądujemy w czyms obok. dziki tłum, leniwa kelnerka, zupa czosnkowa bez czosnku.
nie urzekła mnie ich historia :/
później wizyta na poczcie, jazda do domu i..... nie mam siły juz nic robić :///
niedobrze.
Dodaj komentarz