Don't let me get me
Komentarze: 1
Bo tak naprawdę to ja jestem moim największym wrogiem (chociaż Oscar Wilde mówił, że to dobrze mieć inteligentnych wrogów) ;)
Wyjeżdżam z Polski o 11:20, a koło 6 rano odkrywam brak mojej karty kredytowej.
Słabo?
Po zaliczeniu zawału serca przeszukuję cały pokój i mam kolejny zawał, bo nigdzie nie jej znajduję. Wyjścia są dwa – albo ją zgubiłem na mieście (co oznacza, że mogłem ją zgubić WSZĘDZIE), albo zgubiłem ja w pokoju (co oznacza, że też może być WSZĘDZIE – tylko na mniejszej powierzchni – bo przecież podczas pakowania kilka razy przewracałem do góry nogami cały pokój kilka razy).
Najgorsze jest to, że matrix też jest na nogach i wiem, że jak jej powiem, to będzie denerwować milion razy bardziej ode mnie, a ponieważ nie chcę jej denerwować, to właściwie mam związane ręce, bo ani nie zadzwonię do banku, żeby blokować konto, ani nie zadzwonię nigdzie – mieszkamy w dosyć akustycznym mieszkaniu i u nas słychać wszystko, co się dzieje w innych pokojach, a przecież nie będę blokował karty szepcząc konspiracyjnie :/
Przez trzy godziny miałem koszmarną jazdę, a potem zadzwoniłem do... H&M, bo tam ostatnia płaciłem kartą. No i na szczęście tam była :) Gdyby jej nie było nie wiem co bym zrobił, bo żadnego planu B nie wymyśliłem :/
Po drodze na dworzec kartę odebrałem i wszystko było OK.
Zabawne, że jakiś czas temu śniło się, że robiłem tam wielka awanturę o to, że obsługa jest nieuprzejma.
Zwracam honor, chociaż nadal podoba mi się rozwinięcie ich skrótu jako Huju-Muju ;)
Dodaj komentarz