wlasciwie to szkoda, ze sie skonczyl. nie udalo mi sie pojechac do Ivrei, zeby sie rzucac pomaranczami (tak tak, niektorzy nie do konca sobie radza z dobrobytem i lepiej zurzyc 40 wagonow pomaranczy na glupia zabawe niz wyslac je glodujacym, ale niech bedzie i tak). i wlasciwie to przemknal jakos tak niezauwazenie.
moze to dlatego, ze W Rzymie nikt sie nie rzuca, a przynajmniej nie pomaranczami ;) za to od dwoch tygodni wszystkie dzieci chodza po ulicach poprzebierane i wlasciwie to fajnie, bo u nas zabawy karnawalowe sa traktowane jak cos wstydliwego, natomiast tu dzieciaki laza w tych swoich kostiumach i wszyscy dobrze sie bawia. Niektorzy nawet zbyt dobrze, np. ja. No ale jak tu nie dostac glupawki, kiedy w supermarkecie natykasz sie na dwa teletubisie ktore taszcza torbe z confetti wieksza od nich samych :)))
stresujace jest jak dziecko Cie zapyta za kogo jest przebrane, a Ty nie masz pojecia, bo dzieciak wyglada jakby wypadl ze Swiniolotu (PIIIIGS IIIN THEEEEE SPAAACEEEEEEEEE), ale on na pewno nie wie co to sa Muppety i pewnie jest bohaterem jakiejs japonskiej kreskowki
my za to w ramach ostatkow, martedi grasso i pancake day smazylismy nalesniki. tzn smazyli Wayne i Fabio, a ja przyszedlem na gotowe. co prawda posluzyli sie polproduktami - ciasto z proszku doktora Oetkera (ktory chyba nie nostryfikowal dyplomu, bo we Wloszech ani nie jest doktorem ani nie nazywa sie Oetker, tylko Cameo), ale efekt koncowy wyszedl bardzo fajny. tyle, ze nie da sie zjesc wiecej niz dwa nalesniki z nutella. po prostu sie nie da :)