Najnowsze wpisy, strona 21


sty 30 2004 bo kazdy Polak to zlodziej
Komentarze: 0

ehhh

w wielkim sklepie typu EMPIK (ale w Berlinie) robilem research dla mojej kuzynki. research poleal na przegladaniu pewnych ksiazek i robieniu notatek. no to przegladalem i robilem. a poniewaz mialem przy sobie tylko mala kartke papieru, to zeby mi sie wygodniej pisalo wyciagnalem z torby katalog z Jackpota, coby mi sluzyl za podkladke.

po zrobieniu notatek schowalem kartke i podkladke do torby i najwyrazniej ktos z obslugi zle to zinterpretowal, bo przy wyjsciu niemily pan ochroniarz zaciagnal mnie na zaplecze i powiedzial, ze ja im cos ukradlem. no i zaczelo sie grzebanie w mojej torbie, a tam niestety z materialow papierowych tylko ten katalog i nic wiecej. co prawda mialem tam jeszcze ubraniowe zakupy Ewy, ale to nic nie ulatwilo, bo pan ochroniarz zrobil glupia mine widzac u mnie damska bielizne ;)

moje proby wytlumaczenia o co chodzilo spelzly na niczym, bo ochroniarz uznal, ze po prostu wczesniej sie przestraszylem i odlozylem ukradziona rzecz w inne miejsce :/ generalnie byl bardzo niezadowolony, ze nic nie ukradlem, ale Raffael mowil, ze to dla tego, ze od kazdego zlapanego zlodzieja oni dostaja dodatkowe pieniadze

coz... bardzo mi przykro ;)

kubissimo : :
sty 26 2004 First we take Berlin...
Komentarze: 1

 Lubię to miasto. Znam je słabiutko, ale bardzo lubię.

Co prawda tym razem czuję duży dyskomfort, bo mój niemiecki stał się szczątkowym organem i pewnie zaraz mi odpadnie, ale miasto i tak jest fajne.

Jest uroczo, śnieg jak w okolicach Bożego Narodzenia, wszędzie jest motyw niedźwiedzia, mężczyźni są przystojni w ujednolicony sposób (i to w sposób, jaki ja bardzo lubię), kobiety... cóż, na pewno są bardzo miłe ;)  Potsdamer Platz robił większe wrażenie, kiedy był gigantycznym placem budowy. Teraz też jest ok, ale nie czuje się tam tej ogromnej przestrzeni.

Za to ogrom przestrzeni jest łatwo wyczuwalny w muzeum na Checkpoint Charlie – to dawne przejscie graniczne między Wschodnim i Zachodnim Berlinem. Zwiedzaliśmy je z Ewą całe popołudnie, a muzealne sale wcale nie chciały się skończyć ;) okazuje się, że za duża wystawa też nie jest dobrym pomysłem, bo przy takim natłoku informacji łatwo przekroczyć próg percepcji i w pewnym momencie już tylko chodziliśmy i ślizgaliśmy się wzrokiem po eksponatach. No ale przynajmniej się sporo dowiedziałem o DDR. Bo wstyd się przyznać, ale nie wiedziałem prawie nic :/

Wieczorem wizyta w Klubie Polskich Nieudaczników i oglądanie Klossa na duzym ekranie. Śmieszna zabawa. Do tego DJ o wyglądzie ciecia i przegląd poslkiej muzyki – od Reupbliki do Yugotonu i Renaty Przemyk. :) Chłopcy z Klubu zbierają pieniądze na pomnik Hansa Klossa, który chcą postawić na placu Róży Luksemburg. Nieźle ;)

Generalnie dobrze mi tu. Do tych wszystkich berlińskich pozytywów dochodzi spędzanie czasu z Ewą i Raffaelem, obłędnie pyszne jedzenie, nocne wspinaczki na oblodzona górę w Victoria park, rozmowy o tym, że można puknąć, posunąć, bzyknąć, zaliczyć, zapiąć, itepe

No i w ogóle najszczersze och i ach.

Chętnie zostałbym tu na całe stypendium ;)

kubissimo : :
sty 26 2004 Farewell Miss Iza
Komentarze: 1

 Pożegnanie na peronie było krótkie, ale smutne :/

Do tej pory nie do końca byłem w stanie wytłumaczyć sobie, że to pięciomiesięczna przerwa w całym moim dotychczasowym życiu i czułem się jak Babs z <I>Uciekajacych kurczaków</I> - każde wyjście poza teren kurnika to wycieczka, nawet jeżeli ma się iść pod topór.

Dopiero na peronie zacząłem powoli rozumieć o co chodzi i wcale mi się to nie spodobało.

Bo wycieczka, to wycieczka, ale czemu na tak długo????

Chyba robię się jakiś taki dziwnie sentymentalno-patriotyczny, bo jadąc pociągiem coraz bardziej się nakręcałem, że nieprędko zobaczę taki tradycyjny polski krajobraz na wierzby, szopę i dwie krowy :/ ehhh

Dopiero po przejechaniu granicy, gdzie jakiś Stefen się przypieprzył do mojego paszportu, pozbierałem się w sobie i zrobiło mi się lepiej. Będzie co będzie.

Nie będę filozował ;)

kubissimo : :
sty 26 2004 Don't let me get me
Komentarze: 1

Bo tak naprawdę to ja jestem moim największym wrogiem (chociaż Oscar Wilde mówił, że to dobrze mieć inteligentnych wrogów) ;)

Wyjeżdżam z Polski o 11:20, a koło 6 rano odkrywam brak mojej karty kredytowej.

Słabo?

Po zaliczeniu zawału serca przeszukuję cały pokój i mam kolejny zawał, bo nigdzie nie jej znajduję. Wyjścia są dwa – albo ją zgubiłem na mieście (co oznacza, że mogłem ją zgubić WSZĘDZIE), albo zgubiłem ja w pokoju (co oznacza, że też może być WSZĘDZIE – tylko na mniejszej powierzchni – bo przecież podczas pakowania kilka razy przewracałem do góry nogami cały pokój kilka razy).

Najgorsze jest to, że matrix też jest na nogach i wiem, że jak jej powiem, to będzie denerwować milion razy bardziej ode mnie, a ponieważ nie chcę jej denerwować, to właściwie mam związane ręce, bo ani nie zadzwonię do banku, żeby blokować konto, ani nie zadzwonię nigdzie – mieszkamy w dosyć akustycznym mieszkaniu i u nas słychać wszystko, co się dzieje w innych pokojach, a przecież nie będę blokował karty szepcząc konspiracyjnie :/

 Przez trzy godziny miałem koszmarną jazdę, a potem zadzwoniłem do... H&M, bo tam ostatnia płaciłem kartą. No i  na szczęście tam była :) Gdyby jej nie było nie wiem co bym zrobił, bo żadnego planu B nie wymyśliłem :/

Po drodze na dworzec kartę odebrałem i wszystko było OK.

Zabawne, że jakiś czas temu śniło się, że robiłem tam wielka awanturę o to, że obsługa jest nieuprzejma.

Zwracam honor, chociaż nadal podoba mi się rozwinięcie ich skrótu jako Huju-Muju ;)

kubissimo : :
sty 23 2004 12 godzin
Komentarze: 2

godzina W o 11:20

dziś biegałem jak potłuczony, załatwiałem, kombinowałem, spóźniałem się, nadrabiałem i przede wszystkim wydawałem pieniądze. niestety

plan zajęć troszku skorygowało życie i niektóre rzeczy spadną na głowy innych. stety

1. bieg na Stadion, bo tam kiedyś sobie kupiłem fajowe skarpetki i teraz chciałem takie same, tyle, że ciemniejsze

niestety o 11 życie na Stadionie nie istnieje

nie wiem z kim oni tam handlują, skoro stadionowe godziny szczytu są między 5 i 6 rano :/// przynajmniej tak to wyglądało jak kiedyś wracałem z nocnych ekscesów

2. ze stadionu do taniego xero na Lipowej.

muszę odbić dwie książki, więc spędzam tam uroczą godzinę zastanawiając się, czy napis ZABRANIA SIĘ POWIELANIA MATERIAŁÓW OBJĘTYCH PRAWAMI AUTORSKIMI dotyczy również mnie, czy tylko wszystkich innych. o dziwo nikt z obsługi nie reaguje na tak jawne przestępstwo, więc w spokoju okradam spadkobierców martwych autorów zezując lekko na przystojniejszego z pracujących tam braci

3. odbite książki traszczę do BUWu, gdzie wrzucam do kosza i na długo się żegnam z miejscem, które autentycznie lubię

4. biegnę na górę do Pałacu Kazimierzowskiego a w Pałacu biegę na wysokie drugie piętro. taka alepjska zaprawa. podpisuję umowę o płatnej banicji - jeżeli wrócę przed czasem wyegzekwują ze mnie wszystko to, co zainwestowali. Więc chcąc nie chcąc na jakiś czas jestem tu spalony.

5. krótka wizyta na polonistyce, gdzie oddaję książkę dla koleżanki. Przez ponad rok ją oddawałem, ale dziś się wreszcie udało.

6. szybka teleportacja do IBLu, żeby oddać spiratowaną książkę, odzyskać rewers międzybiblioteczny i rozliczyć się z niego na wydziale. w nagrodę ostatnia dobra kawa z wydziałowego automatu.

7. dziwny epizod w aptece, gdzie panienka z okienka wyśmiewa receptę napisaną przez Grzesia. To co, że nie była profesjonalna, przecież miała pieczątkę. W ten sposób blond piękność pozbawiła mnie ulubionych błękitnych tabletek na uspokojenie :/

8. kupuję bilet do Berlina, jakis dziwny, bo na jednym papierku (zazwyczaj był na dwóch). dopiero później zauważam, że jadę w wagonie bez przedziałów, czyli nie można będzie spać, tylko trzeba będzie pilnować bagazu :///

9. jazda do włoskiego instytutu, w którym całuję biblioteczną klamkę. zostaję z nieoddanym Tondellim i to nie jest dobre. W bibliotece pracuja specyficzna pani, która na osoby przetrzymujące książkę o jeden dzień nasyła kolegów z Camorry :///

10. krótka wizyta w Vero Italia, gdzie fantazjuję na temat pewnych spodni, ale pomimo kuszącej ceny (75,-) udaje mi się ich nie kupić. potem mały nalot na bibliotekę, z której pożyczam JakaJaKayah, żeby pokazać Włochom, co to znaczy dobra muzyka :)

11. w międzyczasie odbywam telekonferencję z Kotem, który okazuje się być cudownym wybawcą i chce mi dać w leasing swoją starą komórę. Niestety mamy blokadę komunikacyjną w postaci mojego Siemensa, któy w tym momencie odmawia jakiejkolwiek współpracy :/// chcąc odreagować stres wchodzę do Galerii Centrum i wychodze z nowymi butami, które fajne są :) w Mercersie Kot oddaja mi ssswój sssskarrrb (hissss prrrreciousssss) a obok siedzi dj Adamus i się wstydzi za swoją chujowa fryzurę

12. po pożegnaniu Kota wracam na Pragę i daję się sfotografować pewnej pani. o dziwo wychodze powabnie, pomimo resztek włosów zmasakrowanych przez czapkę i cokolwiek zgrzebnego odzienia (wszystko co jeszcze jako tako wygląda albo juz leży w wazlice, albo schnie w łazience). wymyślam sprytny plan pojechania do Media Marketu i Go Sport a następnie odebrania garnituru z pralni. Prawie wszystko się udaje, tyle że w autobusie sprawdzam jakie mam gry w moim nowym telefonie i zamiast po Media Marketem ląduję w sercu dzikiego Gocławia :/// z powrotem biegiem do MM, szybkie zapkupy, podobnie w Go Sport (chociaż trochę dłużej, bo pan ochroniarz się uparł, żebym WSZYSTKO zostawił w depozycie) i bieg po garnitur

13. obiad w domu. ostateczny przegląd nominowanej garderoby. umówienie się z Mają, nalot na centrum (z małym opóźnieniem).

w H&M kupuje torbę, biegnę do Majeczki, zgarniając po drodze Greebo

zaplanowana Butelka jest zapchana, więc lądujemy w czyms obok. dziki tłum, leniwa kelnerka, zupa czosnkowa bez czosnku.

nie urzekła mnie ich historia :/

później wizyta na poczcie, jazda do domu i..... nie mam siły juz nic robić :///

niedobrze.

kubissimo : :